Studia a dziecko.


Studia rozpoczęłam razem z moim mężem. Studiowaliśmy zaocznie, celowo, chcieliśmy iść do pracy. Praca pełnoetatowa, w weekendy studia i tak leciał miesiąc za miesiącem. Później doszły zaręczyny, wspólne mieszkanie, początkowo u teściów, po roku na swoim... Zaczęło się życie na własny rachunek, obowiązki domowe, praca, studia. Wtedy wydawało nam się, że jesteśmy zajebiści, że ociekamy wspaniałością, bo godzimy ze sobą to wszytko. Bo  zajęcia gdzie trzeba było ogarnąć cały portfel projektów mieliśmy w jednym palcu. Bo ciężkie w cholerę zaliczenia zdawaliśmy. Projekty oddawaliśmy na czas, wszelkie kolokwia zaliczaliśmy na pozytywne oceny.
Czuliśmy się boscy. 
I nastała rzeczywistość, pojawił się nasz syn.  I cała nasza dotychczasowa zajebistość uciekła. Bo okazało się, że my wcale nie mieliśmy dużo na głowie. Czymże jest pracowanie, studiowanie, posprzątanie mieszkania  ( raz w tygodniu, bo przecież 2 dorosłe osoby nie są w stanie usyfić wszystkiego), nauka w spokoju, ugotowanie obiadu na dwa dni? Niczym. 
To wszystko było normalne, nie było nadzwyczajne i nie było się czym podniecać.
Zajebiści staliśmy się dopiero wtedy kiedy na ostatnim roku pojawił się Antek. 
My obudziliśmy się z palcem w nocniku, bez wybranego nawet tematu pracy mgr. 
To był hardcore przyznaję. Zarwane nocy, kolki, kupki, kaszki, cyc, ząbkowanie, obowiązkowe spacery, obiady, porządki, praca na umowę zlecenie, projekty do oddania, egzaminy, pisanie dwóch prac mgr. Dodatkowo doszła alergia Antka i gotowanie mu osobnych posiłków oraz dogłębne studiowanie książek z dziedziny alergii, produktów uczulających... Łatwo nie było.. Często mimo wielkiego zmęczenia, nie byłam w stanie zasnąć, bo po głowie krążyły mi już rzeczy który muszę zrobić następnego dnia.
 Jeśli tylko jedno z nas studiowałoby wszytko byłoby prostsze.. Jeden rodzic przejąłby obowiązki drugiego i ten w spokoju zająłby się nauką i pisaniem pracy. Jednak, byliśmy na tym samym roku, na tym samym kierunku, z tym samym promotorem. Człowiek ten okazał się być baaardzo łaskawy ( chwała mu za to) i przymykał oko na nasze znaczne nie trzymanie się wyznaczonych terminów oddawania rozdziałów pracy. Pomogli też  rodzice, którzy opiekowali się Antkiem kiedy my byliśmy na studiach. Dzięki naszej zawziętości, dzięki bliskim, dzięki sile płynącej z góry, daliśmy radę.  Piękny dyplom, piękna ocena i ta satysfakcja. Bezcenne.
Kiedy wspominam tamten okres, uświadamiam sobie, jak wiele jesteśmy w stanie zrobić i udźwignąć. Jak to co teraz wydaje mi się niewykonalne, wtedy motywowało do działania i każdego dnia, z większą organizacją, potrafiłam więcej i więcej.  
Potrzeba siły, chęci i samozaparcia. Wtedy można wszytko. Można góry przenosić!

Komentarze

  1. Sporo w tym prawdy, okres studiów(bez dziecka) to sielanka;) zadnych powaznych obowiązków, jedynie sesja, egzaminy itp. A tak jest, ze dziecko mobilizuje i stawia do pionu;) I okazuje się, że można zrobić więcej niż sie wydawało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No może jeśli ktoś studiuje mało wymagający kierunek na dodatek zaocznie to rzeczywiście sielanka...

      Usuń
    2. wiesz tu bardziej chodziło o coś zupełnie innego. Choćbyś studiował/studiowała nie wiadomo co i nie wiadomo jakby to było trudne... to z chwila kiedy pojawia się dziecko na świecie i dochodzi Ci masa obowiązków, masz wrażenie, że życie za czasów bez dziecka i studiowanie w tym okresie było banałem... z dzieckiem jest już level hard. Tu nie chodzi o kierunek...
      choć zapewne Twój był dużo bardziej wymagający... ;]

      Usuń
  2. święta prawda matka!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz i zapraszam ponownie w moje skromne progi ;) ;)

Popularne posty