Pannaoceanna wraca
Wiem, wiem. Zaniedbałam Was. Biję się w pierś i ubolewam nad tym. Dopadło mnie jesienne przesilenie. Pogoda za oknem nie nastraja mnie optymistycznie. Ciągle szaro, ciągle ponuro i zimno. Kawa popijana kawą też nie potrafi postawić mnie na nogi. I nagle... stało się.... weszłam na pocztę, a tam pośród kilkudziesięciu maili od Was, jest ten jeden, ta perełka, to cudeńko, które daje mi kopa do działania, który pokazuje, że Pannaoceanna musi pisać, być aktywna, by dalej inspirować, dodawać Wam sił, motywować i czasem powkurzać!
Nie lubię znikać na tak długo, bo później ciężko mi nadgonić te straty, jednak nie lubię pisać na siłę. I uwierzcie mi, milion razy otwierałam laptopa, siadałam i mówiłam sobie To dziś napiszę post. Kończyło się jednak na tym, że siedziałam godzinami patrząc w ekran monitora, bezmyślnie przewijając allegro, facebooka i promocje w H&M. Nie miałam weny, nie miałam ochoty. Nie chciałam udawać, że jest super jak nie było. Nie chciałam pisać, że minął mi cudowny dzień, skoro każdego dnia marzyłam tylko o tym by była noc i by iść spać. Nie bawiłam się kreatywnie z dzieckiem, a podtykałam mu pod nos klocki i prezenty od Szanownego Czerwonego Pana o białej brodzie i liczyłam, że pobawi się tak od rana do wieczora, a potem pójdzie spać. To były ciężkie dni. Ciężko było mi się przyzwyczaić do aury za oknem, szarości, krótkiego dnia i tego godzinnego ubierania się by wyjść na 10 minut do sklepu.
Mimo wielkiego wsparcia męża, czułam się bezsilna. Mimo jego budujących słów i pomocy, ja nie potrafiłam wykrzesać z siebie nic więcej poza ugotowaniem obiadu. Wiele rzeczy robiłam mechanicznie, z automatu, z powinności.
No ale nastał ten dzień, kiedy na ową skrzynkę dotarł wspomniany mail, który w momencie postawił mnie na nogi, sprawił, że w kilka chwil na mym stoliku stała już gorąca kawa, a ja realizowałam zaległe zlecenia. W kilka chwil zmieniło się wszystko. Wyszłam nawet dwukrotnie z domu na spacer z synem, sama nie wiem kto bardziej się z tego cieszył, ja czy On. Zaczerpnęłam powietrza, dotleniłam moje obumarłe komórki i pozwoliłam myślom płynąć. Oczyściłam się z żali, złości i dostrzegłam plusy owej pogody. Poprzepraszałyśmy się wzajemnie. Ona obiecała tak wścibsko nie zaglądać do moich okien, by brutalnie nie pokazywać swych szarości, a ja obiecałam częściej się do niej uśmiechać i przestać ja winić za to, że jest. ;)
Będzie lepiej. Idą Święta. Idzie piękny czas.
Tak więc głowa do góry, cycki do przodu i koniec tego marudzenia. Wracam do Was, bo Wy tego chcecie i ja tego potrzebuję.
Dziękuję, że byliście, że pisaliście, że martwiliście się ;* Jesteście wspaniali!
Śpijcie dobrze! <3
Nie było Cię raptem cztery dni, tylko. Może wyluzuj, cztery dni to nie czternascie, czy nawet cztery m-ce. Naaprawdę kilkadziesiat maili od stesknionych czytelników? :-)
OdpowiedzUsuńE tamten post to był napisany dawno tylko na publikację czekał i czekał. Tak i było to szalenie miłe! :-) już jestem pełna luzu.
Usuńbez przesady pani Megi... Czasem 4 dni to wieczność dla kogoś, kto pisał zwykle codziennie i był aktywny. A jeszcze jak do tego dochodzi przesilenie to już wydaje się to być wiecznością! Cieszę się, że wróciłaś!
UsuńExtra!
OdpowiedzUsuńteż wyczułam tu wśibskość i taką ironię... może ktoś tu zazdrości?
OdpowiedzUsuńZnam to Asia ! Czasem godzinami patrzę w ekran i nie umiem nic zrobic.. czasem tak jest, a dni dłużą nam się i mamy wrażenie, ze trwamy w tym stanie wieki.. a tu widzisz niby 4 dni, a dla Ciebie to długo, a dla czytelników, których przyzwyczaiłaś do aktywności na blogu, instagramie i facebooku to też wieczność. Więc spinaj poślady i wracaj!
ee tam! czasem warto zniknąć! widzisz Ty dzięki temu możesz zobaczyć, że dla czytelników ważna jesteś ;)
OdpowiedzUsuńFiuuuuuuu miałam to samo!!! Super, że wszystko ok! :*
OdpowiedzUsuń